Krótki i szybki, nieznany w szczegółach, z basenem, jazdą na rolkach, łukami, spływem rzeczką…Czy to wypad z rodziną na sportowy weekend ? Nie. Taki miał być z założenia
V rajd Nawigator w Mińsku. Koniec listopada do spacerów nie zachęca, do takich godzinnych nie zachęca , do takich 20 –to godzinnych to nawet bardziej nie zachęca. Tyle planowo powinni zrobić zwycięzcy. Marcin mnie namówił na start już na Mistrzostwach Polski w Elblągu, że mam blisko i że tak spokojnie treningowo sobie polecimy, bo będzie kajak, rolki, mam blisko to będzie fajno. I zgłosiłem. Ma być 120 km, oczywiście że w to nie wierzę. Ostatnio mnożę x 25 % a i tak wychodzi za mało. 150 jak nic. Blisko mam to wyjeżdżam sobie 4 godz przed startem.
Wiem że jest mokro, tam jest jedno wielkie bagno, nie pierwszy raz się będę w nim taplał. Ubrań i butów niby za dużo a okazuje się że przydała by się jeszcze jakaś para. Skarpetek nadmiar , ciuchów nadmiar. Suszone mięcho, kindziuk, źródło białka i docelowy smak dla psychy, kanapki z piersią kurczaka, taką centymetrową batonów i żeli mało. Izolacja do kamelbaga, szybko się bez tego chłodzi płyn. Tydzień przed startem egzystuje w stanie „ledwo zdrowy” – „prawie chory” lecząc zapobiegawczo gardło i przeziębienie. Jak coś miało być to wyjdzie na zawodach, oby dotrzeć na start. Dotarcie na start to już 70% sukcesu, bo to trzeba zaplanować start, trenować, zadbać o sprzęt, kupić zapasy, baterie, czasem brać wolne, rodzinę ułaskawić… Docieram.
Rozkojarzony jestem jak zwykle, łażę i nie wiem za co się zabrać, nie wiem czy wszyscy tak mają, ja mam. Robię coś, przerywam bo przypominam sobie o tym , o tamtym, o rowerze, o światłach, o telefonie i co jakiś czas udzielam porad znajomym szaleńcom którzy wybrali tak ciężki nawigacyjnie i pogodowo rajd na debiut. Debiutantów pod skrzydłami mamy z Marcinem zatrzęsienie, oprócz nas 2 ekipy Entre.pl Piotr Szrajner z Piotrem Karolczakiem (który przez cały rajd był dla mnie Karolem) oraz Kuba Bielecki z Adamem Gawędą ( młodszy team ironmanów)
oraz koledzy z Siedlec - Leniwce.pl + Atlas Team – Paweł Kulig i Maciej Karasiński (rowerowcy)
Więc szykujemy tą swoją gromadkę na zimny jesienny spacer. Liczę że tempo napierania będzie umiarkowane i będziemy wspólnie napierać, robię oczywiście za wodzireja.
Pobiegli. My idziemy, puszczamy ich przodem a sami uciekamy innym wariantem. Do pierwszego punku docieramy jako jedni z pierwszych, ale świateł mnóstwo, kasujemy punkt, a cóż ja widzę. Przez rzekę którą pokonaliśmy dużym mostem, większość przedziera się po powalonym drzewie. Komiczny widok, rzeczka jakieś 7 metrów a drzewo grube, i widzę taką stonogę - jakieś 9 osób na raz, które przemieszcza się na rękach i wygląda to jak wielka stonoga. Uciekamy, i gubimy młodych, no zupełnie nie wiem jak to się stało , chyba poszli za innymi… czekamy jeszcze chwilę i ruszamy dalej w 6-tkę. Problemów nawigacyjnych nie doświadczam i już po około 60 min meldujemy się razem na basenie. Woda jest przyjemna, ciepła, nie wali chlorem, cały basen dla nas. Płynę sobie bardzo spokojnie kraulem z gruchą między nogami, Marcin odjeżdża a potem czeka, bo zaliczają 50 tkę gdy obaj skończymy. Tak przyjemnie się pływa a już trzeba wychodzić….20 min płynęliśmy ten kilometr.
Powoli, powoli, suszę głowę, wkładam watę do uszu, wypijam ISO z bidonu i już są Piotrki, z nimi lecimy razem na przepak. Szrajner jeszcze wraca na basen po numer startowy ;) Rower, jest zamrożony, mapy nie widać, ścieram szron, gruby, zimny szron.
Dużo wrzątku ląduje w kamelu, musi być gorące, musi wytrzymać jakieś 6 godz. Wieje na otwartym, w lesie grzeje, pierwszy PK no problemo – jedynie przyjemna jazda po podkładach kolejowych. Ciekawe czy z tym dużym światłem dla odbiegających z drugiej strony zawodników trasy pieszej wyglądamy jak pociąg ?? Drugi wariant, przez las, no przez las było jakieś 100 metrów, wracamy, nie pojedziemy po tym bagnie, objazd. Opłaciło się . 3 pk duży objazd, 4 prosty i już mamy rolki. Kawa z termosu i jedziemy, suuper asfalt, płynna przyjemna jazda, Piotry jadą za nami więc nie ciśniemy. Teraz trzeba zdjąć rolki i w butach nagiąć przez pola kilka kaemów, we 3 zmieniamy, a Marcin nie zmienia, - przecież da się tędy jechać……
Komicznie to wygląda, idziemy a on w tych rolkach po piaszczystej drodze, zamarzniętej ale jednak. Kałuże omija po polu gdzie rolki zapadają się konkretnie. Oczywiście kilka gleb musi być, bo było by nudno. I tak oto dostaje na tym rajdzie etykietkę szarego czteronożnego przyjaciela Shreka, bo jest tak samo uparty. Gdy dochodzimy do asfaltu zakładamy rolki, on musiał skomentować – Długo mam jeszcze na was czekać ? Mijamy po drodze ZHP non stop, oraz moich Siedleckich rajdowców, ładnie sobie chłopacy radzą. Na dojeździe mam lekkiego sennego dyma który ciągnie się też na rowerze. Po rolkach kolejny rower i etap MTBO, choć znając tę mapę to wolałbym rower wodny. Dojazd do drugiego PK to częściowe pchanie rowera, ambona jakoś znaleziona, teraz to dopiero pchamy, i przeskakujemy, i pchamy i przeskakujemy. Rowery są coraz cięższe, wyciągamy po prostu wodę z kałuż pod lodem i oblepiamy swoje rowery, spd coraz ciężej się wpinają. Kolejny PK to coraz więcej wody, pchania i skakania. W takich momentach żałuję że nie mam kamery na kasu i nie pokazuję jak przyjemne są te rajdy i jak nieprzewidywalne warunki serwują.
Leziemy po lesie, skok, po lewej kanał po prawej kanał, i my już w kanale, albo pomiędzy, wszystko jedno i tak zimno i mokro. Nie pakuję się już w ten las, do ostatniego PK objazd, opłacalny. Jeszcze tylko 2 punkciki i baza.
Dobra chłopaki tutaj na tym rogu powinien stać PK, północno- wschodni róg lasu, ja się muszę odwodnić, blisko a oni zniknęli za rogiem lasu, wracają. Nie ma. Ok. to nie ten róg, do góry w lewo, no … to też na pewno nie ten, i nie ten. Wracamy, Idę sam na ten róg, przyświecam, jest. Nooooooo…..10 min. A ile ubawu teraz , północno wschodni róg lasu…
Baza, jakoś chyba 5:20, Łuk, strzelam i trafiam 5 w tarcze, ale tylko 3 w punktowane. Piotry 4 w punktowane. Wejście na linie w wieży ciśnień to tylko miły przerywnik i okazja do wepchnięcia kanapy. Baza , wrzątek, wylot we 4kę.
Teraz to piździ. Teraz to widzę co mam na rowerze, całe obręcze, cały napęd oblepiony lodem, spdy się nie wpinały wiec je olałem i jadę w icebugach. Przyjemnie ciepłe buty, zero chłodu ;) Jedziemy, pchamy, jedziemy. PK, to wracamy, i tutaj w prawo, i już nie jedziemy. ŁOŚ, widzicie łosia, ano jest, patrzy jak skaczemy przez rów z wodą, i kolejny, i kolejny.
Siedzę i skrobię patyczkiem lód z obręczy, o już wiem co tak dziwnie terkotało, górne kółko prowadzące łańcuch w tylniej przerzutce jest oblane lodem jak klejem, łańcuch ślizga się po lodzie. Ten dźwięk to wycieranie ostatniego wystającego ząbka. No chętnie bym nasikał ale akurat przez cały etap nic…..Ten rower jest za ciężi, ciągne go już tyleeee, ciężki jest, senny taki. Marcin daj trochę tych rodzynek. Od razu lepiej.
Około 8:30 wpadamy na kajaki. Wsuwamy pianki, dużo ciuchów, rękawice, do plecaków ubrania, plecaki do worków, worki do luku bagażowego. Chłopaki z riversquad.pl mówią że wodoszczelne te luki.
Coś pięknego ten kajak, wartki nurt, piękne wąwozy, zwalone drzewa, sporo takich poobgryzanych przez bobry, są jastrzębie, dużo kaczek, no rewelacja, delektujemy się tą górską rzeką na Mazowszu.
Co jakiś cza wyskok, przenoska, przebijanie górą lub dołem. Czadowo. 2 km do końca etapu, ten konar też pójdziemy górą, iii się wy…. Wywrotka. Pływamy po szyję w wodzie, dna nie czuć, nurt bardzo silny, bo akurat rzeka koncentruje siłę na tej stronie, kajak pełen wody, nagle wciąga mi wiosło pod drzewo, iii nie oddaje. Próbuje jeszcze je wymacać ale jest tak silny prąd że nie ma sensu abym podzielił los wiosła. Kajak wyciągamy jakieś 3 min na stromy brzeg, wylewamy wodę i lecimy dalej z 1 wiosłem. Piotrki z przodu szukali naszego wiosła ale na próżno. Marcin robi za napęd a ja jak debil udaje że wiosłuję. Żeby było ciekawiej udaję też tak, gdy dopływamy do odbierającego kajaki. No minę miał wspaniałą , jak udawałem że wiosłuję ;)
Konar świnia
Rzeczy w luku jednak nieco zmokły, allleee lajkry pod pianką nie są takie mokre, spokojnie się rozgrzejemy, mam tylko 1 rękawiczkę ale daję radę. Ostro biegniemy początek, liniówki (15 km z powrotem brzegiem rzeki niebieskim szlakiem i gdzieś po drodze 3 pk) ostro, bo przestaję szczękać zębami i robi mi się gorąco.
1pk, 2 pk, mostek, a potem walka z szukaniem szlaku, w dzień we 4 szukamy, i nie możemy znaleźć, na mapie to wygląda dobrze w terenie w ogóle nie wygląda, wreszcie jakimś cudem odnajduje 3 pk i wracamy do bazy , chyba 12:20 była a czułem się jak o 15-16.
Kolejny etap na nogach, nie więcej niż 10-12km, to się nie ma co zastanawiać, lecimy. Już na początku mokre nogi…Fajnei jest, jest dzięcioł, są sarny, są punkty, uwijamy się dziwnie szybko gawędząc nieco przy człapaniu wolniejszym. Strategia z góry i po płaskim bieg a pod górę i czasem marsz po płaskim sprawdza się bezkryzysowo.
Na ostatni etap nieco wrzątku z termosu, i ostatni kanapka przed. 15:08 ruszamy, oby ze 2 pk zrobić po widności, i się prawie udaje. Ostatni objeżdżamy duuużym łukiem po asfalcie, za to w tramwaju, jak się nie jest lokomotywą to się bardzo przyjemnie jedzie, Piotrek Szrajner ciągnie jako lokomotywa kilkanaście km pod wiatr. Na polach za to pizga z każdej strony, z boku z dołu….. Kończymy o 17:08 co daje równe 19 godz, bo startowaliśmy o 22:08 ( przynajmniej według mego czasomierza) dostajemy jeszcze 10 min kary za łuki, Piotrki wpadają 6 min po nas i dostają 5 min za łuki i takim o to cudownym sposobem wygrywamy z nimi minutę ;)
Drożdżówki są mniammmm, i bigos i kiełbasa, i znowu bigos, i perła, i się dowiaduje że 10 min po naszym przylocie zaczęła się śnieżyca. A szkoda bo tego także bym doświadczyć pragnął na tym rajdzie. Trudno, nastawiam budzik na 20 min i kładę się spać, w szkłach które mam już 27 godz. Zasypiam na 15 min. Po obudzeniu piecze, nieco ale jeszcze drogę do domu wytrzyma. Pakuję się niby sprawniej niż przed startem na przepaki. Z auta zgarniam jakieś 5-10 cm śniegu, co oni tam mają teraz na trasie…Podróż do domu zajmuje 50 % więcej przez śnieżycę, jadę i myślę jak reszta walczy w takim syfie. Dla mnie rajd kończy się o 22 we własnym łóżku. Krótki to był, szybki hmm, odpowiednio szybki, za to super wymagający nawigacyjnie, wymagający logistycznie, termicznie, był bardzo przygodowy i malowniczy. Taki jak powinien być rajd przygodowy. Dzięki chłopacy za miłe napieranie. Dzięki Tomek za Imprezę, za to stawianie punktów w tym syfie i że ci się chciało nie spać te kilka nocy dla naszej przyjemności. Termin jak najbardziej ekstremalny (dobrze że nie tydzień później). Super było i mam nadzieję że nikt punktów nie zakosi. A ten basen i kajak, najmilsze etapy ;)
Paweł Janiak