Do Katowic, na półmaraton, chciałam jechać w ubiegłym roku. Niestety termin pokrywał się z Run Warsaw i dopiero w tym roku dane mi było w nim wystartować. Powoli docierały do mnie sygnały, że zmieniona trasa jest trochę górzysta. Mając jednak w pamięci opisy trasy w Sochaczewie i mój własny odbiór tej trasy (dla mnie górzysta ona nie była – tylko jeden trochę meczący podbieg na wiadukt), postanowiłam nie martwić się na zapas. Po przybyciu do Katowic, w sobotę, w godzinach wczesno-popołudniowych udałam się od razu do biura zawodów, gdzie na samym wejściu przywitałam się gorąco z Jurkiem Skarżyńskim i jego małżonką. Pobrałam co potrzeba i odmeldowałam się do pobliskiego hotelu „Olimpijski”, w którym to zamierzałam wyspać się przed startem. O 17-tej z powrotem pojawiłam się w biurze zawodów. Przyszła właśnie Agnieszka Gortel (póśniejsza zwyciężczyni zawodów) z mężem i synkiem Jędrkiem. Po kolei pojawiali się następni uczestnicy pasta party, które odbyło się w pubie pod biurem zawodów. Co prawda o makaronie zupełnie zapomnieliśmy (pewnie i tak wszyscy byli po obiedzie) ale złocisty napój i nastroje były znakomite. Około 21-szej udaliśmy się do swoich siedzib, by przygotować się do czekających nas nazajutrz zawodów . Niestety okazało się, że albo mam wielbiciela albo rywalkę (tak sugerował Jurek Skarżyński). O godzinie 23-ciej obudził mnie hotelowy telefon a w nim głucha cisza. Ta niewątpliwa atrakcja pojawiła się jeszcze o 1,2 i 3 nocnej godzinie. Wstałam o 7 rano trochę rozbita. Poszłam do hotelowej restauracji, gdzie oprócz Teresy i Marka Jasińskich i kilku nieznanych mi biegaczy posilał się również przyszły zwycięzca tych zawodów Paul Ngetich. Koleżeństwo Jasińscy zrobili w sobotę rekonesans trasy z GPS-em. Nie wyglądało to dobrze. Starałam się jednak bagatelizować te informacje, bo i tak moja kondycja psychofizyczna była już pod psem. Wzorem Teresy wzięłam pączka ... w połowie którego dotarła do mnie niestosowność tego pożywienia przed startem. Ale było już za póśno. Dokończyłam pączka i poszłam do pokoju przygotować odżywki własne, które zaniosłam do biura zawodów. Wróciłam do pokoju, przebrałam się i poszłam na rozgrzewkę a potem dołączyłam do grupy znajomych i mniej znajomych na wspólne zdjęcie pod pomnikiem Powstańców Śląskich.
No i truchtamy już na start. Strasznie ciasno! Na chodniku widzę obserwatora Jacka Wszołę. Z wielu stron podchodzą do mnie biegacze, których znam tylko z forum. To bardzo miłe! Ustawiłam się przy grupce na 1:45, bo stali dalej niż grupa na 2:00! No i start! Ruszyliśmy! Słońce już całkiem śmiało wyszło zza mgły. Zaczynam już żałować, że nie biegnę bardziej „na krótko”. Po około 1,5 kilometra od startu zaczyna się podbieg. Skręcamy najpierw w prawo, potem w lewo i oczom naszym ukazuje się ... kopiec Kościuszki! Tego się nie spodziewałam! Mozolnie staram się nie wytracać tempa. Byle do szczytu! A na szczycie okazuje się, że teraz troszkę w dół i .... drugi szczyt! Jak dla mnie, to szczyt wszystkiego! Siłą woli zdobywam go. Wczoraj poznany Darek biegnie rekreacyjnie z aparatem. Robi mi zdjęcie. Teraz w dół, zakręt w lewo i znowu mały podbieg. Na 5-tym kilometrze mam około 20-to sekundową stratę do założonego czasu. Zbiegamy dalej koło kina Rialto. Punkt odżywczy na 6-tym kilometrze. Tutaj mam swoją odżywkę własną. Szukam wzrokiem. W głębi zauważam niewielki stolik z butelkami. Przeciskam się przez podających napoje, chwila postoju, szukam swojej buteleczki. Jest! Łapię i lecę dalej. Jak to dobrze móc się napić! Słońce przygrzewa niemiłosiernie. Dobiegam do Spodka. Fajny doping dzieciaków. Przybijam piątki dwu sporym grupom. Bardzo się cieszą a i mnie jakoś lepiej się biegnie. Teraz pod górę. Zaczynam drugą pętlę. Kopiec Kościuszki trudny, ale jakby oswojony. Darek i tym razem dokumentuje moje zmagania. Znowu zbieg. Punkt na 13-tym kilometrze. Tym razem szybciej docieram do odżywki. Dobre, bo mokre! Jurek Skarżyński na trasie; jak idzieś Tak sobie, raczej kiepsko! Znowu Spodek, znajomi kibice (Ci, co biegli 7km i Nordic Walking). Podbieg i zaczynam 3 okrążenie. Po drugiej stronie widzę zmierzająca już na metę Agnieszkę Gortel. Ale jej zazdroszczę. 15 kilometr. Nie mogę sobie przypomnieć ale wydaje mi się, że czas podobny do życiówki z Chomiczówki. Ale to i tak za wolno, by złamać 1:50. Dociera do mnie okrutna prawda – cienka jesteś! Nic z tego nie będzie! No i kopiec Kościuszki po raz trzeci. Nie mam już ani siły ani ochoty. Bolą mnie Achillesy i mam taki skurcz przepony. Przechodzę do marszu, jak sporo osób przede mną. Idę, chcę biec ale coś mi mówi, jeszcze trochę, za chwilę zaczniesz biec. Dojdś tylko do tej latarni. Jest latarnia. No trudno! Biegnę. Może nie jest to biegś Przecież przebieram nogami a jakoś tak bardzo powoli przemieszczam się do przodu. W tej chwili mijają mnie dwie kobiety. Założę się, że przynajmniej jedna z nich jest z mojej kategorii. Powinnam ja gonić, przyspieszam. Dystans jednak wcale się nie zmniejsza. Gorzej, zwiększa się! Ostatni mały podbieg. Już tylko w dół. Spodek. Za Spodkiem jest skręt na metę. Oooo! Do Spodka wbiega się tam, gdzie jest wejście do hotelu, w którym się zatrzymałam! Mam teraz tyle samo na metę, co do pokoju i prysznica. Na metę jednak prowadzi czerwony dywan i jest płasko! Do pokoju musiałabym wejść po schodach. Wybieram metę. Ostatnie przyspieszenie i ... jestem w ramionach Kasi Smolik, którą dopiero teraz miałam okazję poznać! Medal, napój, szatnia i idę dookoła Spodka do hotelu, który muszę opuścić o 13-tej. Dostaję się do niego przez restaurację, bo tunelem ciągle biegną zawodnicy na metę. W restauracji, w oczekiwaniu na obiad, siedzi samotnie zwycięzca biegu . Podchodzę do niego i składam mu gratulacje. Widzę zaskoczenie ale też i radość na jego twarzy. Prysznic, pakowanie. Dopiero teraz siadam na chwilę i sprawdzam czas na zegarku. Masakra! 7 minut i 45 sekund gorzej niż miało być! No tak, cienka jestem. Zbieram się z gratami do wyjścia i idę do pubu na dole. Już jest tam sporo osób. Relacje, dostawa bananów i bursztynowy izotonik. Zbieramy się na górę. Niedługo dekoracja. Chcemy głośno pogratulować sukcesu Agnieszce Gortel. Okazuje się, że harmonogram imprezy trochę się zdezaktualizował. Jest opóśnienie. Teraz na metę wpadają przedszkolaki, w tym synek Agnieszki. Teraz występy. No, nareszcie dekoracje. Z żalem stwierdzam, że nie wyczytano mnie na pudło w kategorii. Ciekawe, która byłam. Teraz losowanie. Nie mam szczęścia tym razem. Przerwa w losowaniu bo .... teraz ma wystąpić zespół Blenders. Gwizdy. Pewnie dla organizatorów bardzo przykre – przecież chcieli biegaczom zrobić frajdę a oniś Oni tylko czekają na losowanie i chcą do domu, odpocząć! Ja też wychodzę. Może sprawdzę wynikiś No tak! Jestem 4-ta w kategorii i mam minutę straty do poprzedniczki! Jak złotka! Mam 1,5 godziny do pociągu. Jeszcze raz odwiedzamy pub. Małe Tyskie i ... powrót do domu. Na dworcu kupuję sobie jesienny numer specjalny Runners World. Mam co czytać w pociągu . Czytać i ... myśleć: warto jechać do tego Poznania i tak się meczyćś Warto! Chociażby po to, by spotkać życzliwych biegaczy ze wszystkich stron naszego kraju!
Jola